Bp Tadeusz Pieronek. Wspomnienia z pobytu na Żywiecczyźnie.
Pochodzący z Radziechów hierarcha podzielił się m.in. swoimi wspomnieniami związanymi z rodzinnymi stronami. Jedne z pierwszych dotyczyły przedszkola.
- Ze zdjęcia wiem, że w jednym z przedstawień grałem żabę - opowiadał biskup, wywołując uśmiech na twarzach wielu zgromadzonych.
Poważnie zrobiło się, kiedy wspominał moment wybuchu wojny.
- Pamiętam, jak oddział Wojska Polskiego maszerował przez wieś. Pamiętam ucieczkę we wrześniu '39, gdzie na furmankach dotarliśmy aż do Starego Żywca i było trzeba wrócić do domu. Pamiętam, jak ojciec rowerem pojechał gdzieś pod Kowel i po dwóch tygodniach wrócił. Takie były te rzeczy związane z wojną - mówił biskup, który w 1941 r., kiedy wieść o wysiedleniach rozniosła się już po Żywiecczyźnie, wspólnie z bratem został wysłany do Kęt, gdzie mieszkała ich rodzina.
- U cioci głównym naszym zajęciem było pasienie krów, co było dla nas młodych ludzi - ja wówczas miałem zaledwie parę lat - wielką męką. Mieliśmy jednak z czego żyć i przetrwaliśmy wojnę - opowiadał biskup Pieronek.
W czasie wojny przyszły biskup uczony był przez swoją ciotkę i uczęszczał na tajne komplety.
- Po wojnie zjawiłem się w szkole w Kętach, gdzie w ciągu jednego dnia przeszedłem z klasy czwartej do piątej. Co ciągnęło się za mną potem długie lata - mówił hierarcha, wspominając, że z powodu wcześnie zaczętej edukacji był za młody, aby zdawać maturę czy otrzymać święcenia kapłańskie. W obu przypadkach otrzymał dyspensę.
Sporym przeżyciem było dla przyszłego biskupa uczęszczanie do żywieckiego gimnazjum. Do pokonania był 2,5-kilometrowy kawałek do pociągu i potem niecałe dwa kilometry z pociągu do szkoły.
- Byliśmy w ciągłym ruchu, bo zawsze wychodząc z pociągu rywalizowaliśmy, kto będzie pierwszy - opowiadał biskup.
Wspominał także swoich profesorów, którzy - jak podkreślił - w większości byli znakomici.
- Pamiętam, że wyskubałem profesor Bartosiewicz z jej "liska" jakąś igłę i chcieli mnie za to wyrzucić z gimnazjum. Dwa razy mnie chcieli wyrzucić. Drugi raz jeden z moich kolegów zaśpiewał: "do re mi fasola z Morcinkiem do pola". A Morcinek to był profesor, nasz wychowawca, który uczył muzyki. Nie wiem, dlaczego Morcinek był przekonany, że to ja śpiewałem - mówił z uśmiechem biskup. Opowiadał, że przed studiami musiał zadeklarować, na jaki kierunek się wybiera.
- Nie mogłem deklarować wydziału teologicznego, bo by mnie oblali, takie było niebezpieczeństwo, więc powiedziałem, że idę na geografię i astronomię. Do dzisiejszego dnia te dwa przedmioty mi się zresztą podobają - powiedział.
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?