O mały włos nie doszło do tragedii w domu Grażyny Ponikwi. W starym budynku w Jeleśni, w którym mieszka, paliła w nieszczelnym piecu. W mieszkaniu każdego dnia było aż gęsto od dymu, dzieci mogły się zaczadzić. W porę przyszła interwencja. Być może w ten sposób osoba, której nieobojętny jest los innych, uratowała życie piątce dzieci. Zgłosiła sprawę Urzędowi Gminy, zrobił się szum i udało się poprawić sytuację.
Grażyna Ponikwia nie pracuje. Opiekuje się dziećmi, których ma piątkę. Najmłodsza dziewczynka ma 17 miesięcy.
- Dopóki jeszcze mieszkała z nimi ich babcia, było jako tako. Przypilnowała, żeby dzieci zjadły, żeby były ubrane. Ale kobieta trafiła do zakładu opiekuńczo-leczniczego i zostawiła córkę z pociechami, a ona jest skrajnie niezaradna - wyjaśnia Katarzyna Szewc, pełnomocniczka ośrodka zdrowia Alfa Med w Jeleśni, która podjęła się interwencji.
Tragedia była blisko, bo z nieszczelnego pieca wydobywał się dym, od którego w mieszkaniu każdego dnia było gęsto. Jak mogło dojść do takiej sytuacji? Trudno uwierzyć, że osoby które opiekują się rodziną, nie widziały wcześniej tego problemu. W gminie w ub. piątek interweniowała Katarzyna Szewc, która zagląda do Grażyny Ponikwi prawdopodobnie częściej, niż urzędniczki z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej.
Wójt gminy Władysław Mizia powiedział nam w poniedziałek, że kobiecie zostanie kupiony nowy piec i zainstalowany w kuchni. Komin sprawdzał kominiarz i okazało się, że to właśnie piec jest winien zadymieniu kuchni i pokoju. Sprawa miała się poprawić już we wtorek, pracownicy gminy kupili nowy piec i mieli go montować. Teraz panie z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej mają przypilnować, żeby w domu był porządek, a dzieci miały co jeść.
Grażyna Ponikwia ma kuratora sądowego, zaglądają do niej panie z opieki społecznej. Dostaje zasiłek i alimenty, w sumie niemałe pieniądze. Ale jest niezaradna, nie potrafi nimi dobrze gospodarować, o czym wiedzą wszyscy dookoła. W lecie gmina wyremontowała fragment walącego się domku. Za ponad 10 tys. obiła z zewnątrz dwie ściany, założyła nowe okna. Niestety, woda dalej jest tylko w studni, z której trzeba ją nosić w wiadrze do domu.
- Będziemy tę panią po prostu prowadzić za rękę, pilnować jak gospodaruje pieniędzmi i jak opiekuje się swoimi dziećmi. Jesteśmy już w kontakcie ze sklepem i apteką, w których się zaopatruje. Zastanawiamy się nad wydzielaniem jej ratalnie zasiłku, żeby nie dostawała od razu wszystkich pieniędzy do ręki - wyjaśnia wójt Mizia. - W tym piecu po prostu pękła blacha. Jak jest zły, to trzeba było wymienić.
echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?