Jeden z trzech turystów wędrujących Czerwonymi Wierchami spadł w pobliżu Ciemniaka na stronę słowacką. Mężczyzna doznał urazu uda.
- Mieliśmy telefon z Warszawy, że w rejonie Czerwonych Wierchów turysta potrzebuje pomocy - mówi Tomasz Wojciechowski, ratownik dyżurny TOPR. - Otrzymaliśmy numer telefonu do tych turystów, zadzwoniliśmy, a oni potwierdzili, że mają rannego kolegę i proszą o pomoc.
Jak wyjaśnia ratownik, TOPR nie może udzielać pomocy na terenie Słowacji, nawet jeżeli byłoby to blisko granicy.
- Zadzwoniliśmy więc do Horskiej Záchrannej Služby i podaliśmy numer telefonu do naszych turystów - mówi ratownik dyżurny TOPR. - Powiadomiliśmy też te osoby, że nie my, ale Słowacy idą z pomocą.
Gdy na miejsce wypadku przyleciał słowacki śmigłowiec, okazało się, że nikt pomocy nie potrzebuje. Polscy i słowaccy ratownicy próbowali jeszcze skontaktować się z turystami i z osobą dzwoniącą z Warszawy, ale ich telefony milczały.
Ratownicy podejrzewają, że zniknięcie turysty ma związek z odpłatnością za akcje ratunkowe na Słowacji.
Wszystko wskazuje, że ranny mężczyzna nie miał dodatkowego ubezpieczenia. Jak mówi ratownik Wojciechowski, turyści powinni mieć świadomość, że gdy idą szlakiem polsko-słowackim, może się zdarzyć, że ulegną wypadkowi po stronie słowackiej. Wtedy nie mogą liczyć na bezpłatną pomoc TOPR.
- Ratujemy tylko na terenie Polski - podkreśla Wojciechowski. W takiej sytuacji interweniować będą ratownicy ze Słowacji, gdzie akcje są płatne. Bez odpowiedniego ubezpieczenia, turysta np. za pomoc z użyciem śmigłowca zapłaci z własnej kieszeni. A to jest spora kwota nawet do 10 tysięcy złotych.
Warto więc się ubezpieczyć. Szczególnie, że to nieduży koszt. Za jeden dzień opłata wynosi od 3 do 10 złotych.
Gazeta Lubuska. Miała 2 promile, rozbiła auto i uciekła
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?