Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Schronisko dla zwierząt w Żywcu. Spór nadal nierozwiązany

Jakub Marcjasz
ARC Spółka Beskid
Piszemy do Pana w tej formie, ponieważ wszelkie inne próby podjęcia dialogu zawiodły - stwierdzili w liście otwartym do burmistrza Żywca Antoniego Szlagora przedstawiciele Fundacji Zwierząt Skrzywdzonych i Pokrzywdzonych Budrysek. Spór pomiędzy fundacją a spółką Beskid, ciągle jest nierozwiązany.

O sprawie po raz pierwszy napisaliśmy kilka miesięcy temu. Obie strony mają do siebie pretensje. Fundacja zarzuca spółce m.in. utrudnianie adopcji, a spółka łamanie przez wolontariuszy regulaminu schroniska.

Członkowie fundacji w liście otwartym przypominają, że sprawa pozostaje nierozwiązana od początku września i podkreślają, że od tego czasu bez odpowiedzi pozostało ich pismo dotyczące działań prezesa spółki Beskid odnośnie sytuacji w schronisku. Bezskuteczne okazały się też próby kontaktu - zarówno drogą oficjalną, jak i mniej oficjalną - przedstawicieli fundacji z burmistrzem. W piśmie przedstawiciele Budryska domagają się m.in. zwolnienia kierowniczki schroniska Monika Piskozub, bo według nich działa na szkodę zwierząt i nie dba o ich dobro („na co mamy liczne dowody” - napisali), przywrócenia do pracy wszystkich wolontariuszy oraz zmiany opieki weterynaryjnej w schronisku („co bez trudu możemy udowodnić”).

- W przypadku, jeśli nie ma twardych dowodów na stawiane nam zarzuty, domagamy się publicznych i pisemnych przeprosin. W przeciwnym wypadku potraktujemy je jak pomówienia i działanie na szkodę wizerunku fundacji oraz każdej związanej z nią osoby - napisali członkowie fundacji.

- Ten list świadczy tylko o tych, którzy go napisali. Jest bezczelny, obraźliwy i nie odzwierciedla prawdy - nie ukrywa irytacji Antoni Szlagor, burmistrz Żywca. Podkreśla, że Beskid jest spółką prawa handlowego (miasto Żywiec z 51 proc. jest jednym z 19 udziałowców). - Wszelkie skargi rozpatruje rada nadzorcza, a nie burmistrz. Nie jestem organem właściwym do jej rozpatrywania - wyjaśnia burmistrz, który we wrześniu skierował sprawę do zbadania przez radę nadzorczą. - Od godz. 12 do 15 przyjmuję w każdy wtorek i każdy może do mnie przyjść - mówi burmistrz Żywca, nazywając głupotą twierdzenie, że nie można się z nim skontaktować telefonicznie.

A uwagi co do funkcjonowania żywieckiego schroniska, a także postawy zarządzających nim, mają także inni. Do naszej redakcji zgłosiła się była wolontariuszka.

- Byłam trzy lata wolontariuszem w tutejszym schronisku i pracowałam charytatywnie na rzecz zwierząt. Przez ten czas jeździłam do schroniska co sobotę, a w ostatnim czasie także we wtorek, bez względu na stan zdrowia, czy porę roku. Zawsze przywoziłam ze sobą samochód pełen podkładów i jedzenia dla zwierząt - opowiada pani Małgorzata (nazwisko do wiadomości red. - przyp. red.)

Niespodziewanie kilka tygodni temu otrzymała pismo podpisane przez prezesa spółki Beskid, Jerzego Starypana, w którym poinformowana została o tym, że wypowiedziano jej umowę o wolontariacie. W korespondencji znalazły się zarzuty, które miały być tego powodem, jak: dezorganizacja pracy schroniska, wyprowadzanie psów, które miały kwarantannę, wyprowadzanie środków pieniężnych ze schroniska, a także utrata zaufania.

Z zarzutami się całkowicie nie zgadza. O prace w schronisku – także krytycznych uwagach co do jego funkcjonowania - opowiada nam ponad godzinę.

- Jeżeli robiłam coś źle, to dlaczego nie zwracano mi uwagi na bieżąco, tylko dostaję od razu pismo - pyta rozżalona kobieta.

Sprawę chciała wyjaśnić osobiście z prezesem spółki Beskid. Ten nie znalazł jednak dla niej czasu. Świadkiem zdarzenia była dziennikarka Radia Eska Beskidy.

- Wydaje mi się, że żyję w państwie cywilizowanym i że każdy ma prawo do rozmowy, ale mi tego prawa nie dano – mówi zrezygnowana pani Małgorzata.

Gorzko mówi o rozwiązaniu z nią umowy o wolontariacie przez schronisko.

- Za dużo jedzenia, za dużo posłań i za dużo mojej gęby było – mówi kobieta.

- Wolontariusze mają być cisi, pokorni, nic nie zauważać i zgadzać się bezkrytycznie, a przecież oni przyszli tam, bo kochają zwierzęta, muszą więc reagować – podkreśla pani Małgorzata , która zwróciła się do nas z prośbą o pomoc i nagłośnienie sprawy.

- Dziś żywieckie schronisko jest dla pracujących tam ludzi, a nie dla zwierząt, tak jak powinno być - uważa kobieta. - W każdej instytucji zamkniętej dzieją się rzeczy "niesamowite" i dopóki nie zainteresują się tym media, nie wejdzie tam kamera, to nikt inny nie da tym zwierzętom ratunku - podsumowuje kobieta.

Jerzy Starypan, prezes spółki Beskid, odpiera zarzuty. Twierdzi, że spotkania z panią Małgorzatą były.

- Wielokrotnie spotykaliśmy się w węższym i szerszym gronie - w obecności pani kierownik - i zwracaliśmy uwagę, że źle postępuje. Te uwagi wynikały z obserwacji pani kierownik oraz innych wolontariuszy - powiedział dziennikarce Radio Eska Beskidy i stwierdził, że naruszała ona przepisy bezpieczeństwa, higieny i podważyła zaufanie, którymi darzyli ją w zakresie pozyskiwania środków finansowych.

Zbigniew Tetłak, przewodniczący rady nadzorczej spółki Beskid mówi, że tematowi schroniska poświęcili trzy posiedzenia, a do sprawy rada podeszła „skrupulatnie, rzetelnie i z należytą starannością”.

- Nie dostrzegliśmy (...) uchybień, które uzasadniałyby postawione zarzuty w skardze fundacji Budrysek - mówi przewodniczący Tetłak. Dodaje, że członkowie rady nadzorczej przeprowadzili wizję lokalną w schronisku, rozmawiali z prezesem spółki, kierownikiem schroniska, pracującymi tam pielęgniarzami zwierząt i lekarzem weterynarii. Nie rozmawiali jednak z przedstawicielami fundacji. Dlaczego?

- Rada nadzorcza musi pracować w sposób formalny, nie doszukaliśmy się takich kompetencji - odpowiada Tetłak. Dodaje, że sprawę komplikował fakt, iż skarga nie trafiła bezpośrednio do rady nadzorczej tylko do burmistrza, więc rada nie była jej stroną.

- Jeśli ktoś ma uwagi do funkcjonowania spółki, jej organów i pracowników, powinien zwracać się bezpośrednio do rady nadzorczej - wyjaśnia Tetłak.

Ostateczna opinia rady została sporządzona 24 listopada. Liczy kilkadziesiąt stron. We wtorek 6 grudnia - już po upublicznieniu listu otwartego - wraz z załącznikami miała zostać wysłana do fundacji. - Chcemy współpracować z wolontariuszami. Nie wyobrażamy sobie, aby bez nich schronisko mogło funkcjonować - podkreśla Tetłak i tłumaczy, dlaczego tak długo trwało wydanie opinii. - Nas nie dotyczy Kodeks postępowania administracyjnego, dlatego procedujemy zgodnie z przyjętym trybem postępowania, który jest uzależniony od harmonogramu spotkań. Ten jest ustalany na początku roku - wyjaśnił DZ przewodniczący Tetłak.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zywiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto