Świąteczne potrawy. Co pojawia się na naszym stole? Wigilijne dania są pełne znaczeń

Akcja specjalna ekspertów
Aneta Zurek / Polska Press
Zwyczajowo, wraz z pojawieniem się na niebie pierwszej gwiazdki zasiadamy do wieczerzy wigilijnej. Stoły uginają się pod ciężarem 12 potraw, a wokół nich gromadzi się cała rodzina, która łamiąc się opłatkiem, życzy sobie pomyślności w nadchodzącym roku. Jak wygląda wigilijne menu? Co symbolizują poszczególne potrawy? Co zmieniło się w ciągu minionych dekad?

Wigilijne potrawy

Barszcz z uszkami czy grzybowa? Makówki czy piernik? A może kasza i ziemniaki? Wigilijne menu podlega metamorfozie.

Zwyczajowo, wraz z pojawieniem się na niebie pierwszej gwiazdki zasiadamy do wieczerzy wigilijnej. Stoły uginają się pod ciężarem 12 potraw, a wokół nich gromadzi się cała rodzina, która łamiąc się opłatkiem, życzy sobie pomyślności w nadchodzącym roku. Jak wygląda wigilijne menu? Co symbolizują poszczególne potrawy? Co zmieniło się w ciągu minionych dekad?

Zgodnie z tradycją do wieczerzy wigilijnej trzeba zasiąść w odświętnym ubraniu. Stół powinien być nakryty białym obrusem, pod który można włożyć sianko. – To na pamiątkę tego, że Jezus przyszedł na świat w stajence – wskazuje Joanna Skorupska-Badura, kierownik Działu Edukacji i Popularyzacji Muzeum „Górnośląski Park Etnograficzny” w Chorzowie. Na stole ustawia się krzyż, świece i 12 potraw. – W kulturze ludowej funkcjonowało przekonanie, że wszystko to, co potrzebne podczas wieczerzy powinno stać na stole lub przy nim. Tak, aby gospodyni nie musiała wstawać podczas jedzenia. Wierzono, że w przeciwnym razie domowników czekało nieszczęście, a nawet śmierć. Z czasów przedwojennych pochodzi jeszcze jeden zwyczaj. Mianowicie, tradycja pozwalała jedynie na podgrzewanie potraw w święta, a nie na ich przyrządzanie. Wszystko należało ugotować przed świętami, a później jedynie serwować – wylicza Joanna Skorupska-Badura. Wieczerzę rozpoczyna łamanie się opłatkiem. - Dawniej, kiedy nie było jeszcze opłatka, ludzie łamali się chlebem albo jabłkiem. Ten ostatni zwyczaj występował w Beskidzie Śląskim. Chodzi o zwyczaj dzielenia się czymś, składania sobie życzeń i wybaczenia – podkreśla przedstawicielka chorzowskiego muzeum.

Wigilijne menu ewoluowało

Początkowo świąteczny jadłospis opierał się na produktach, które były uprawiane w danym gospodarstwie, dlatego też na stołach królowały ziemniaki, groch i kapusta. - Wierzono, że można zagwarantować sobie urodzaj, jeśli spożyje się kapustę z grochem. Magiczne znaczenie przypisywano kaszy, dlatego jemy np. moczkę. Miała chronić przed świerzbem i wrzodami – wylicza Joanna Skorupska-Badura i dodaje: - Podczas wigilii zazwyczaj jedzono to, co w danym gospodarstwie było pod ręką. Jeżeli gospodyni miała dużo grzybów, to robiono grzybową. Jeśli z kolei gospodarz uprawiał buraki, to gotował barszcz. Teraz nie ma to znaczenia. Spożywa się zazwyczaj to, co bardziej nam smakuje. Z czasem menu zostało wzbogacone o zupy, ryby i słodkie wypieki. Każda potrawa pojawiająca się na wigilijnym stole ma znaczenie symboliczne. - Należy pamiętać o tym, że każda potrawa ma także swoje regionalne znaczenie, ale nie w każdym regionie były te same potrawy – mówi Anna Grabińska-Szczęśniak, kierownik Działu Etnografii Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu. – Możemy jednak powiedzieć, że potrawy były robione z tych samym produktów – dodaje. Jako przykład mogą posłużyć dania przyrządzane z maku. Znamy przecież makówki, makiełki czy kutię. - Potrawy z maku były w całej Polsce, ale różniły się od siebie, miały swoje regionalne nazwy - podkreśla Grabińska-Szczęśniak.

Świąteczne menu ulega modyfikacji. W ciągu minionych dekad znacznie się zmieniło. To, które jest nam dziś znane, niekoniecznie pojawiało się na stole naszych przodków. Taka sytuacja występuje m.in. w przypadku karpia, który stanowi dziś obowiązkowy element bożonarodzeniowego jadłospisu. Okazuje się, że zagościł na wigilijnym stole stosunkowo niedawno. – Ryba na wigilijnym stole była zawsze, ale karp już niekoniecznie. Dziś wydaje nam się, że karp to podstawa, ale wcześniej wcale tak nie było. Powszechny stał się w okresie powojennym, natomiast wcześniej pojawiał się na stole wigilijnym w latach 30. XX wieku, ale nie u każdego. Początkowo w trakcie wieczerzy wigilijnej spożywali go mieszkańcy miast, gdzie trafiał z hodowli dworskiej, bo to tam był hodowany. Mieszczaństwo jadało bardziej szlachetne ryby niż karp, natomiast biedniejsi przyrządzali przede wszystkim śledzie, ale też stynki i sandacze – wyjaśnia Anna Grabińska-Szczęśniak.

Karp karpiowi nie jest równy

Karp nadal króluje na wielu stołach i to w różnych odsłonach, bo jako smażony, w galarecie, czy „po żydowsku”. - Co ciekawe, dziś mówimy, że jemy karpia „po żydowsku”, ale dawniej jadało się „karpia po polsku”. Ryba ta była w lekko słodkawym sosie, który swój smak zawdzięczał m.in. tartemu piernikowi, piwu, rodzynkom i odrobinie miodu. Ten karp, który dziś jest dla nas tradycyjną potrawą, to moda powojenna. Minister Hilary Minc wpadł na pomysł, że ryba musi być na każdym wigilijnym stole, a ponieważ karp był rybą łatwa i tanią w hodowli, to padło na niego – mówi Anna Grabińska-Szczęśniak. Wspomniany minister przemysłu zdecydował się na ten krok w 1948 r. i zainicjował tworzenie Państwowych Gospodarstw Rybackich, zajmujących się m.in. hodowlą karpi. Co więcej, zgodnie z tradycją warto zachować łuski karpia i schować je do portfela. Mają zapewnić dobrobyt i pomyślność w kolejnym roku.

Jednym z najbardziej popularnych dań pojawiającym się na śląskim stole są makówki, czyli bożonarodzeniowe słodkości. To bułki moczone w słodkim mleku, wymieszane z miodem i tartym makiem. Czasami dodaje się do nich migdały i orzechy. - Mak jest bardzo ważnym produktem. Już w kulturze starosłowiańskiej mak traktowany był jako produkt wyjątkowy. Chodziło głównie o jego właściwości usypiające, uspokajające, odurzające. Wigilię traktowano jako czas, kiedy pojawiają się nasi przodkowie. Kiedyś zostawiało się dodatkowy talerz na stole nie dla zbłąkanego wędrowca, ale dla duszy zmarłego. Po to też przyrządzało się potrawy z maku, bo one umożliwiają mediacje z zaświatami i dają nadzieję na spokojny sen. Oprócz tego mówiło się, że owoc maku, czyli makówka, ma tysiące nasion. Kojarzono to później z urodzajem i płodnością – mówi Anna Grabińska-Szczęśniak.

Siemieniotka – królowa wigilijnych zup?

Obecnie podczas wieczerzy wigilijnej raczymy się barszczem z uszkami lub zupą grzybową, rzadziej rybną. Nieliczni jednak wierni są śląskiej tradycji przyrządzania siemieniotki. - Siemieniotka to trudna w przygotowaniu potrawa. Jej gotowanie było czasochłonne i zaczynano już dzień przed wigilią – przyznaje Joanna Skorupska-Badura. Receptura jej przygotowania jest skomplikowana. - Najpierw trzeba było przemielić konopie przez żarna, a to ciężka praca. Każda gospodyni musiała sobie namleć kaszy jaglanej na mąkę, która była potrzebna do przygotowania siemieniotki. Ziarna konopi gotowano w osolonej i ocukrzonej wodzie tak długo aż popękały. Następnie wodę z gotowania odlewano do osobnego naczynia, a konopie tłuczono w żelaznym lub kamiennym garnku tłuczkiem na miazgę. Potem zalewano konopie wrzącą wodą, dokładnie płukano aż woda stawała się biała i zlewano przez sito do naczynia, w którym zbierano wywar z konopi. Przecieranie powtarzano nieraz pięciokrotnie aż z konopi pozostawały same łuski, a w naczyniu zebrało się wystarczająco konopnej polewki. Stawiano ją później na piecu i zasypywano drobno zmieloną kaszą jaglaną, po czym chwilę gotowano. Dla podniesienia smaku dodawano trochę soli i cukru – wyjaśnia Joanna Skorupska-Badura.

Wielu zdecydowało się na usunięcie wspomnianej zupy z menu z uwagi na to, że jej przygotowanie jest czasochłonne, a i smak niekoniecznie zachwyca. Zmiany wynikają z prozaicznych przyczyn. Zmieniają się nam warunki życia, gust kulinarny, na rynku dostępne są inne produkty, a niemal nikt nie bazuje już wyłącznie na tym, co sam wyhoduje. Staramy się też bardziej eksperymentować.

Kolejną tradycyjną śląską potrawą jest moczka. – Mówi się, że obok siemieniotki to jedna z najstarszych, śląskich, wigilijnych potraw obrzędowych. Pierwotnie był to gęsty sos na zasmażce z dodatkiem czosnku, gruszki, piernika, grzybów i pasternaku. Moczkę podawano do klusek jęczmiennych czy tzw. klusek śląskich. Dopiero później pojawiły się różne jej odmiany. Gospodynie dodawały to, co miały w gospodarstwie, bądź dopasowywały smak potrawy do gustu domowników – przyznaje Anna Grabińska-Szczęśniak. Tym sposobem pojawiła się moczka śliwkowa, powidłowa, gruszkowa, jagodowa, chrzanowa, koprowa czy piernikowa. Ta ostatnia do dziś święci triumfy. Jest najpopularniejszą i najbardziej lubianą odmianą moczki. – Z moczką eksperymentowano. Dodawano różne bakalie, orzechy, ale wiem też, że są osoby robiące moczkę na zupie rybnej – dodaje etnograf.

Na wigilijnym stole nie może też zabraknąć kompotu z suszu. Dlaczego? Chodzi o jego prozdrowotny wpływ. – Susz obecny był od zawsze. Robimy kompot z suszonych śliwek, jabłek i gruszek, aby pomóc sobie w trawieniu tak obfitego posiłku – wskazuje Joanna Skorupska-Badura.

Partnerami TEMATU TYGODNIA są:
AUTORSKIE NATURALNE WĘDLINY DELIKATO
BISTRO 14 – RYBNIK, ŻORY
SUSHI HOUSE GLIWICE
SZARA GĄSKA MARCIN ŻELAZNY „WUNDER BAR”
AGATA DOBIJA "GRACJA I SMAK”
HORYZONT, PIEROGI KATOWICE
SMAŻALNIA RYB AQUARIUM
FRIKASSINI, MORAWSKIE SKLEPY KATOWICE

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Świąteczne potrawy. Co pojawia się na naszym stole? Wigilijne dania są pełne znaczeń - śląskie Nasze Miasto

Wróć na zywiec.naszemiasto.pl Nasze Miasto